…najważniejsze jest niewidoczne dla oczu…
Chciałoby się rzec, że była to miłość od pierwszego wejrzenia, ale to uczucie dojrzewało, a poza tym „wejrzenie” niekoniecznie jest dobrym słowem w tej sytuacji 🙂
Spotkałam go przed brama do schroniska: średniej wielkości rudy kundelek na smyczy, stojący obok młodego mężczyzny. Przemknęło mi przez głowę, ze człowiek przyjechał ze swoim psem, komuś towarzyszy (może chcą adoptować drugiego?!!!!) – pogłaskałam psa i poleciałam do schronu zajmować się pracą wolontariacką. Ale po niedługim czasie ta sama ufna morda wystawała spomiędzy krat w schroniskowym boksie…. przysiadłam, pogłaskałam, pogadałam. Szybko stało się jasne, ze pies ma problemy ze wzrokiem – wpadał na przedmioty, oczka świeciły na zielono, zupełnie inaczej, niż te zdrowe.
Co robimy? Dzwonimy do psiego okulisty i organizujemy wizytę. Tego samego dnia pojechaliśmy na 20.00 przebadać oczy do fachowca. Rudzielec grzeczny i jakby zrezygnowany leżał na przednim fotelu w samochodzie, w zasadzie na tym etapie nie do końca widać było jego właściwy kolor, bo był przykurzony…
U okulisty wieści takie sobie – zanik siatkówki w obu oczach, krótko mówiąc – wyrok… nie widzi nic i widział nie będzie. Być może urodził się z taką wadą, a być może był w jego życiu etap tak skrajnego wyczerpania organizmu, że organizm skonsumował nawet poduszeczki lipidowe stanowiące ważną część oka. Tego się nigdy nie dowiemy. Jest, nie widzi, widzieć nie będzie… Co dalej? spojrzałam na to psie nieszczęście i nie widziałam innego wyjścia – zabieram go do domu. Moja sunia Cavalier King Charles Spaniel, uosobienie delikatności i życzliwości, przyjęła go w domu tak, jakby czekała na niego cale swoje szczęśliwe rasowe życie.
Radar, bo takie imię dostał, w warunkach domowych szybko przeistoczył się ze smutnego psa w radosnego młodziaka, ciekawego świata, towarzyskiego i spragnionego ludzkiego towarzystwa. Nawet z kotami się porozumiał. Po kąpieli okazał się być wyraźniejszym rudzielcem, a po kilku tygodniach jedzenia dobrej karmy jego sierść zaczęła błyszczeć. Rozkwitł.
Tymczasem ja, ze łzami w oczach, oglądałam jego pierwsze zdjęcia, zachwycona przemianą i zasmucona tym, co wcześniej musiał przeżywać. Dobrzy ludzie, którzy go przywieźli do schroniska, zrobili mu zdjęcia tam, gdzie go znaleźli – leżącego bez nadziei przy ruchliwej drodze w podwarszawskiej miejscowości – bardzo im dziękuję za to, ze nie przeszli obojętnie.
Ale dlaczego ja to wszystko opowiadam? Radar jest psem, który z uwagi na swoją niepełnosprawność i bycie najzwyczajniejszym w świecie kundelkiem miał prawie zerowe szanse na adopcje. Dziś jest fantastycznym kompanem i bardzo sprawnie radzi sobie w życiu – biega po ogrodzie, w dzikim pędzie zakręca, omija przeszkody, chodzi po schodach i kradnie smakołyki zewsząd – oczy nie są mu do niczego potrzebne. Poznaje teren świetnym węchem i słuchem, rysuje w mózgu mapy i w znanym sobie terenie porusza się bezkolizyjnie. W wędrówkach po lesie pomaga mu pies przewodnik, ale kumulacja zapachów na ścieżkach także pomaga unikać kolizji z drzewami. Co więcej – jako jedyny zwierz w domu poluje z powodzeniem na muchy 🙂 Oczy ma piękne, w nocy świecą na zielono jak u kosmity – spełniają funkcje ozdobną, żadnej innej.
Radar ma dar – rozkochuje w sobie ludzi: bywa zadziorny, czasem ma ochotę porządzić, skrada się jak kot, jeśli tylko oznacza to szanse na nielegalne wciągnięcie ciasta drożdżowego. Śpi w łóżku, przytulony do człowieka. Potrafi szczekaniem zaganiać do sypialni, gdy człowiek przesadzi z oglądaniem filmów po nocy.
Czasem sobie myślę, że te psie ślepaki, to już taka wyższa forma rozwoju gatunkowego – przyroda sobie eksperymentuje, szuka oszczędności i bum… „ten jest tak świetny, ze wzrok nie jest już istotny”. Patrzę codziennie na Radara i tak właśnie myślę – pies doskonały, mimo tego, a może właśnie dlatego, że nie widzi.
Dajcie szanse ślepakom, adoptujcie! ich ograniczenia, to nasza ludzka interpretacja, a tymczasem one sobie świetnie radzą… i tak nas, ludzi, przejrzą na wylot i rozkochają w sobie 🙂
Dodaj komentarz